Sztuka rozmowy

Sztuka życia w społeczności to jedna z najtrudniejszych do opanowania rzeczy, jeśli ktoś nie ma tego wrodzonego. Jest też jedną z najważniejszych w życiu.

Trzeba wprost powiedzieć, prawie wszystkie nasze umiejętności i cechy trzeba pomnożyć przez współczynnik umiejętności społecznych, zanim będzie można powiedzieć, ile naprawdę są warte. Uroda, wzrost? Ile to wysokich i ładnych mężczyzn jest samotnych, bo w momencie gdy otworzą usta i wyleje się z nich autyzm, każda kobieta ucieka w popłochu. Dobre umiejętności gwarantujące niezłą pracę? No niestety, nie zawsze gwarantują, jak ktoś jest odrzucający to go wywalą z zespołu, jak jest fajny, przepchną go, nawet, jeśli nie będzie bardzo dobrym pracownikiem. Umiejętność gry na instrumencie, żeby zaimponować dziewczynie? To może być jedynie wstęp do rozmowy, nie zastąpi jej.

Pamiętam narzekania na forum pewnego człowieka, pracodawcy nie chcieli docenić jego umiejętności, nie widział żadnego powodu, dla którego mieliby odrzucać tak wspaniałego gościa jak on. Litania wyzwisk pod ich adresem zawstydziłaby niejednego hydraulika. Szczerze, to sam nie chciałbym mieć takiego pracownika, człowieka, któremu tak łatwo przychodzi oczernianie innych, wiecznie widzącego w nich problem, a nigdy w sobie. Taka osoba jest w stanie rozbić cały zespół i sparaliżować firmę. Lepiej poszukać kogoś może mniej zdolnego, ale nie sprawiającego kłopotów samą swoją osobą.

Bardzo pouczającym przykładem są azjatyckie dzieci w USA. Ich rodzice, w chorej pogoni za sukcesem, zmuszają je do wielogodzinnej nauki. W książce „Pieśń bojowa tygrysicy” matka chwali się, że szantażowała córkę „Jak nie wygrasz konkursu matematycznego, potnę nożem wszystkie twoje lalki!”. Te dzieciaki faktycznie są bardzo dobre w tym co robią, ale przez to, że nie wychodzą z domu, nie mają żadnych przyjaciół, mają bliską zera zdolność odnalezienia się w grupie. Podczas popularnych w USA imprez, gdzie małe dzieci zostają na noc u kolegi czy koleżanki, praca intelektualna którą trzeba wykonać, by utrzymać swoją pozycję w grupie jest porównywalna do uczestnictwa w olimpiadzie szkolnej.

Zwróciłem kiedyś azjatyckiemu fleciście uwagę, że sposób, w jaki gra, szybko doprowadzi do zwyrodnień stawów i kłopotów zdrowotnych, a może nawet zakończy jego karierę. Zareagował jak pięcioletnie dziecko: zaczął krzyczeć, wyzywać, chwalić się ile to on nie wygrał konkursów, jakich to wspaniałych nauczycieli nie miał. Jakbym miał orkiestrę, wolałbym zatrudnić flecistę może mniej uzdolnionego, ale zachowującego się jak dorosły. Prowadzenie zespołu samo w sobie jest wystarczająco stresujące, zespół składający się z dorosłych dzieci robiących sobie na złość i kłócących się o wszystko, nie potrafiących wypracować kompromisów skazany jest na porażkę. W dziedzinach technicznych, informatyce, bankowości, azjatyccy geniusze często są nieźle opłacanymi wyrobnikami, a kierownikami zostają osoby, które łączą przeciętny talent z umiejętnością wdrapywania się po drabinie społecznej.

Swego czasu natknąłem się na genialną analogię, którą „przegrywy” z pewnością zrozumieją. Umiejętności społeczne porównano tam do poziomu doświadczenia w grach komputerowych. Wiadomo, na początek trzeba iść na polowanie na szczury czy na pająki, potem na wilki i tak dalej. Na koniec idzie się na polowanie razem ze znajomymi, którzy też mają maksymalny poziom a także legendarny ekwipunek.

I tu leży problem „przegrywów”. Regułą jest sytuacja, że mieli problemy z komunikacją w dzieciństwie (zapewne z uwagi na np problemy ze strukturą osobowości, albo z powodu toksycznych wzorców z domu), przez co nie mieli jak „trenować”. Przekładało się na odrzucenie czy wycofanie się w późniejszych etapach życia. W rezultacie mamy osobę w wieku 20 czy 30 lat, która ma umiejętności społeczne na poziomie dziesięcioletniego dziecka. W analogii do gier komputerowych, będzie to postać na 90 poziomie, z ekwipunkiem z poziomu 10. Nikt nie zabierze jej na rajd, bo wszyscy by przez nią zginęli (nikt nie zabierze takiego człowieka na imprezę, bo wszystkim narobi wstydu i przepłoszy dziewczyny). Często takie osoby doskonale dogadują się z dziećmi, ale mają spore problemy w rozmowie z dorosłymi.

To naprawdę poważny problem. Taka osoba ma wrodzone problemy z najważniejszą w życiu umiejętnością, a co gorsza, nie ma gdzie trenować, bo wszyscy znajomi wokół są już mocno zaawansowani.

Pozostaje wykorzystać inteligencję i spróbować się tego nauczyć, tak jak uczy się obcego języka. Wbrew pozorom, nie jest to aż tak trudne. Ludzie naprawdę dużo wybaczają. O ile nie będzie się próbowało odnaleźć w środowiskach, gdzie „gry społeczne” prowadzone są na najwyższym poziomie, typu kluby, nie powinno być problemu.

Przedstawiam przepis na bycie fajnym:

Istnieje podręcznik który wyjaśnia najważniejsze zagadnienia. Powiem szczerze, sam miałem bardzo duże problemy z prowadzeniem rozmów. Przeczytanie książki „Jak zdobyć przyjaciół i zjednać sobie ludzi” odmieniło moje życie. Z kogoś wrednego, niemal odrzucającego zamieniłem się w miłego gościa, z którym ludzie chcą przebywać, rozmawiać. No dobra, może trochę przesadziłem, ale jak popatrzę czasem na swoje wypowiedzi w archiwach internetu i porównam z obecnymi, różnice jest uderzająca.

Książka ma głupi tytuł, zresztą sam autor żałuje, że taki nadał. Przypomina to wszystkie te pseudoporadniki coachingowe. Ale tak naprawdę jest to zbiór zasad bycia miłym. Tylko tyle i aż tyle. Nie będę jej streszczał ani powtarzał się z poradami, które tam znajdziecie. Można ją kupić albo ściągnąć z internetu za darmo, jest „public domain”.

Książka przeczytana? To teraz warto cofnąć się do rozdziału o wyglądzie. Tylko najbardziej charyzmatycznym osobom wybacza się bycie brudasem, niechlujem czy nieprzyjemny zapach z ust. Nie chodzi o to, by być najbardziej eleganckim człowiekiem w całym makroregionie, tylko żeby po prostu nie być odstręczający.

Głos. Nie zdajemy sobie sprawy, jak wiele przekazu zależy od tonu głosu. To samo zdanie powiedziane przyjemnym i nieprzyjemnym tonem może zostać całkowicie inaczej odebrane. Przez długi czas miałem manierę głosową, gdzie starałem się przesadnie akcentować wypowiedzi. Sam oczywiście tego nie słyszałem, myślałem, że mówię z ładnym akcentem. Zwróciła mi na to uwagę koleżanka, kazała poćwiczyć, nagrać się. Faktycznie nie brzmiało to dobrze, gdy odtworzyłem co mówię, ton można było określić jako zarozumiały. Poświęciłem dosłownie kilkanaście minut na korektę. Efekt? Znajomi pytali, co się stało, że się nagle taki miły i sympatyczny zrobiłem.

Mowa ciała. Polecałem już książkę o tym tytule, autorstwa Pease. W zależności od tego, jaką postawę przyjmujemy podczas mówienia, nie tylko nasze słowa będą odebrane inaczej, ale też podświadomie będziemy kierować rozmowę na inne tory.

Nikt nie lubi wojowników walczących o jakąś ideę, za wyjątkiem ludzi, którzy się z taką ideą zgadzają. Z tego powodu inteligentni celebryci nie opowiadają się za żadną opcją polityczną, nie angażują w konflikty społeczne. Celebryta opowiadając się za daną partią, co prawda zdobywa na chwilę sympatię jej zwolenników, ale z miejsca traci połowę swoich fanów, tych, którzy głosują na kogoś innego. Krytykując religię wywoła uśmiech na twarzy zatwardziałych ateistów, ale znowu straci połowę sympatyków, tych, którzy poczują się urażeni. W ten sposób w końcu zostanie przy nim tylko grupa, która spełnia wszystkie wymagania: głosują na odpowiednią partę, mają odpowiedni stosunek do religii, aborcji, narkotyków…

To samo czeka szarego człowieka, który angażuje się w tego typu spory. Fanatyczny weganin już na starcie zawęża grupę potencjalnych znajomych do 1% populacji. Osoba naśmiewająca się z religii będzie skazana nie tylko na ateistów, ale też na osoby po prostu pozbawione taktu. W moim życiu były trzy sytuacje, gdy straciłem wielu znajomych. Jedna to rzucenie palenia, gdy chodziłem podminowany i wybuchałem z byle powodu. Drugą był epizod nerwicy lękowej, gdy byłem po prostu nieznośny. Ale nic nie równa się katastrofie towarzyskiej, jaką było zaangażowanie się w ruch antyfeministyczny. Moja dziewczyna była antyfeministką, więc i ja się takim stałem. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie chęć dzielenia się tym ze światem. Nikt nie chce tego słuchać, naprawdę. Dziewczynie się podobało, ale na dłuższą metę nie opłaciło się.

Uśmiech i patrzenie w oczy. Kwestia praktyki, żeby ani nie być zbyt nachalnym, ani nie sprawiać wrażenie przestraszonego. Jak pisałem w innym rozdziale, śmiech połączony z patrzeniem w ziemię sprawia wrażenie naśmiewania się z rozmówcy. Połączony z nachalnym gapieniem się w oczy będzie czymś w rodzaju wyzwania, agresji. Ideał leży pośrodku. To trzeba wytrenować, nie da się tego nauczyć z książek.

Dla części osób, tych najbardziej wycofanych, kontakty będą naprawdę dużym wyzwaniem. Myślę, że nie ma sensu tutaj zaczynać od skoku na głęboką wodę. Można na początek oswajać się z ludźmi. Powiedzieć jedno czy dwa miłe słowa kasjerce. Pomóc komuś nieść coś ciężkiego. Rzucić „proszę” z uśmiechem podtrzymując drzwi. Może to co piszę dla niektórych brzmi głupio, ale naprawdę są ludzie, dla których takie „proszę” jest prawdziwym wyzwaniem.

Bardzo, ale to bardzo dobrym sposobem jest pies, jeśli ktoś lubi zwierzęta. Podczas spacerów z nim ludzie bardzo często podchodzą i sami zagadują. Znajomy żul alkoholik codziennie rozmawiał z kilkoma nowymi dziewczynami, które zachwycały się jego rasowym psiakiem, fakt, pies był naprawdę ładny.

Jeśli stres jest zbyt duży, polecam sesję relaksacji Jacobsona. Zresztą doskonale pozwala ona się rozluźnić przed każdą rozmową, co czasem jest bardzo ważne, zdenerwowany człowiek potrafi podświadomie mówić rzeczy nieprzyjemne, agresywne, bo przez swój stan odbiera rozmówcę jako zagrożenie. Relaksacja to wspaniały i prosty sposób na rozwiązanie tego problemu:

https://nerwica.vegie.pl/atak.html

Bardzo przydatny trick: jeśli kogoś przekonamy, by coś dla nas zrobił, zacznie nas bardziej lubić. Ludzie po prostu podświadomie racjonalizują sobie decyzję. „Pożyczyłem mu rower, przecież nie zrobiłbym tego, gdyby nie był fajny….”. To działa też w drugą stronę, jak chcemy się pozbyć kogoś nieprzyjemnego z życia, można takiej osobie pożyczyć 30 zł.

Mając to wszystko w pamięci, pozostaje spotykać się z ludźmi, korzystając z porad zawartych w innych rozdziałach. I ćwiczyć, ćwiczyć, ćwiczyć… to jak z muzyką, ile by się nie czytało o akordach gitarowych, ile nie słuchało jak ktoś gra, dopóki samemu się tego nie przećwiczy, nie będzie się umiało grać.

Pamiętam, jak sam próbowałem się jakiś czas temu nauczyć bycia fajnym. Wyszukiwałem wszelkie możliwe okazje, żeby się z kimś spotkać i nawiązywałem relacje. Zazwyczaj oczywiście nic z tego nie wychodziło, a czasem kończyło się wręcz kuriozalnymi porażkami, jak przy spotkaniu z parą wegan, którzy potem stwierdzili, że jestem wrogiem weganizmu, bo uważam, że trzeba suplementować B12. Po każdej takiej rozmowie myślałem, analizowałem. Co powiedziałem nie tak, co można było zrobić lepiej, jaką z tego wyciągnę naukę na przyszłość.

Uważam, że osiągnąłem, jak na swoje warunki, wspaniały sukces. Przez całe dzieciństwo i nawet szkołę średnią byłem typowym „przegrywem”, najniższy w klasie, z najgorszymi ocenami, bo nawet nauczyciele mnie nie lubili, wiecznie zbuntowany, potwornie zakompleksiony i zamknięty w sobie, nie mający prawie żadnych znajomych. Wysłano mnie na badania, czy nie powinienem być w szkole specjalnej, ale w teście wyszło jedno z wyższych IQ w historii tej placówki. Po prostu praktycznie w ogóle nie miałem umiejętności społecznych. Myślę, że każdy „przegryw” mógłby się zidentyfikować z moją osobą w tamtym okresie. Teraz dalej nie jestem duszą towarzystwa, raz że pewnych uwarunkowań genetycznych się po prostu nie przeskoczy, a dwa, nie sprawia mi to specjalnej przyjemności. Ale bez problemu mogę prowadzić rozmowę praktycznie z każdym, czy to z człowiekiem z kilkoma doktoratami, czy z kibolem. Ludzie po rozmowie ze mną szukają kolejnego kontaktu, zapraszają. Pojawiła się dziewczyna, druga, trzecia… Można powiedzieć, że dzięki ogromowi pracy, stałem się normalny.

Uważam też, że każdy może zrobić to samo. Jeśli odrzuci się brednie w rodzaju „aaa bo to nie będzie moje prawdziwe ja” (moje prawdziwe ja też woli leżeć do góry brzuchem zamiast pracować, ale za to nikt mi nie zapłaci), jeśli przestanie się szukać tysięcy wymówek, które można sprowadzić do „ale ja wolałbym teraz grać na komputerze„, jeśli się poświęci trochę czasu i pracy, każdy, kto nie ma zaawansowanych zaburzeń psychicznych nauczy się być przynajmniej akceptowalnym. A nawet dla osób z zaburzeniami jest szansa, dział dotyczący suplementacji.