Wyuczona bezradność

W psychologii funkcjonuje termin „Wyuczona bezradność”. Jest to trzecia, obok uzależnienia od internetu i nadawania pozytywnej wartości negatywnym cechom, składowa bycia tym „przegranym”. Zamiast się rozpisywać, odeślę do wikipedii, gdzie wszystko jest przepięknie wyjaśnione:

https://pl.wikipedia.org/wiki/Wyuczona_bezradność

W dużym skrócie: jeśli przez długi czas wszystkie próby zmiany sytuacji kończyły się fiaskiem, staje się niemal fizyczne niemożliwym zmiana tego stanu rzeczy. Tego nie rozumieją osoby „normalne”, dla nich oczywiste jest, że jak chcesz np poderwać dziewczynę, musisz wykonać takie a takie czynności. Dla kogoś dotkniętego wyuczoną bezradnością jest to jednak równie trudne, jak dla tej zwykłej osoby zostanie milionerem. Ktoś, kto nigdy nie był w takiej sytuacji, po prostu nie jest sobie tego w stanie wyobrazić. To jak próba opowiedzenia czym jest ból zęba, atak paniki czy ciężka depresja.

Zawsze w tej sytuacji przypomina mi się sześcioletni syn kolegi, który stwierdził, że pójdzie do wojska. Tam nie może być nic strasznego, on sobie poradzi. Nie miał nigdy żadnych problemów w życiu, żadnych ciężkich doświadczeń, więc po prostu nie był w stanie sobie wyobrazić ich istnienia. Dopiero jak mu ojciec powiedział, że tam nie będzie matki, żeby mu zawiązywać buty zrozumiał, że wojsko to jednak straszna rzecz. Podobnie jest z próbami zrozumienia osób „przegranych” przez zwykłych ludzi, oni nigdy nie doświadczyli setek niepowodzeń, więc nie są w stanie zrozumieć uczucia, które temu towarzyszy.

W badaniach na zwierzętach było to widoczne aż nadto wyraźnie: pies, który przez długi czas nauczył się, że nie będzie w stanie uniknąć bólu wywołanego porażeniem prądem, kładł się i umierał. Nie jadł, nie ruszał się. Nawet gdy pokazano mu, że już może uniknąć bólu, dalej był pogrążony w apatii. Podobnie działa ludzki mózg, jeśli przez długi czas jest pozbawiony „pozytywnego wzmocnienia” związanego ze swoim działaniem, przestaje widzieć sens w robieniu czegokolwiek.

Podobnie jak przy wszystkich innych pułapkach psychologicznych, tak i tutaj najważniejszym jest zdanie sobie sprawy z tego, że taki mechanizm istnieje i że padło się jego ofiarą. A potem powoli, stopniowo trzeba próbować odbudować zdolność mózgu do czerpania radości z sukcesu, zaczynając od małych kroków, a przede wszystkim unikając pułapek.

Chyba najważniejsza rzecz, o której pisałem, to ucieczka z miejsc, gdzie „przegranie” jest gloryfikowane. Tam przez cały czas człowiek słyszy, że co nie zrobi, to nie ma sensu, przypomina to wbijanie młotem w bagno kogoś, kto tkwi w nim po kolana. Prawidłowym działaniem jest na przykład znalezienie koleżanki, z którą nie będzie się wiązać żadnych romantycznych nadziei i czerpanie satysfakcji z tego, że swobodnie się z nią rozmawia. Miejsca typu chany czy tagi przegrywu na wykopie storpedują takie działanie, będą osobę z wyuczoną bezradnością przekonywać, że znalezienie koleżanki jest porażką, bo jest się we „friendzone”, inni mają lepiej, a w ogóle to jeśli nie poderwie się najładniejszej dziewczyny w całym województwie to nie ma po co żyć. Innymi słowy, uniemożliwią wytworzenie pozytywnego wzmocnienia „działanie – nagroda”.

Druga sprawa, sukcesów nie powinno wiązać się z internetem. Internetowe nagrody nie są wiele warte i tylko będą pogłębiały frustrację. Co z tego, że wygra się w grze, jak nikt w realnym świecie nam tego nie pogratuluje? To my mamy poczuć, że coś się zmieniło, a nie nasz paladyn. My, a nie nasz nick na czacie czy na forum.

Nie, serio. To internet jest w dużej mierze odpowiedzialny za wytworzenie wyuczonej bezradności. Klikając, oszukujemy nasz mózg, sugerując mu, że wykonujemy jakieś czynności by poprawić status (zdobyć sławę, kobietę, przyjaciół, cokolwiek materialnego), ale nie dostajemy za to żadnej nagrody. Po pewnym czasie dosłownie programujemy podświadomość, ucząc ją, że wykonywanie działań nie przynosi pożądanych efektów.

Trzeba działać w życiu realnym. Idealne rozwiązanie to terapia, ale nie każdy chce brać w tym udział, z wielu powodów: wstydu, braku pieniędzy czy po prostu niewiary w skuteczność. Można próbować samemu przeprogramować swój mózg, ale trzeba pamiętać, że trwa to dość długo. Na dodatek na każdym kroku człowiek będzie się potykał przez wyuczone w toksycznych miejscach internetowych schematy myślowe. Zamiast cieszyć się z tego, że ładniej wygląda po siłowni, będzie szukał negatywów, na przykład znajdzie kogoś, kto wygląda lepiej i do niego się porówna.

Trzeba o tych pułapkach cały czas pamiętać, stopniowo minimalizując ich wpływ. Podam może przykład z jednego z for dyskusyjnych, gdzie „przegryw” chciał zmienić swoje życie idąc na siłownię, ale jako że przesiąkł toksycznością tego forum, zrobił wszystko w taki sposób, żeby ponieść sromotną porażkę. Tak naprawdę jego działanie nie miało na celu poprawy sytuacji, tylko udowodnienie samemu sobie, że się nie da.

Cóż zrobił ten młodzieniec? Przede wszystkim, zignorował wszystkie poradniki dotyczące diety, jakie tylko istnieją, za wyjątkiem jednego, z którego wybrał jeden pasujący element, ignorując pozostałe. Wybrał program „pij dodatkowo galon (prawie 4 litry) mleka dziennie” przeznaczony dla osób, które są mocno niedożywione i mają problemy z nabraniem masy. Problem w tym, że on akurat miał już na starcie całkiem sporą nadwagę. Na efekty nie trzeba było długo czekać, przytył około 40 kg. Nie przerywał tej obłąkańczej diety, widząc że tyje i zamiast stawać się ładniejszy, robi się coraz brzydszy, ale on nie chciał wyglądać ładniej, chciał sam sobie udowodnić, że się nie da.

Nie mył się, przychodził cały czas w tym samym brudnym, przepoconym podkoszulku. Dość szybko inni uczestnicy siłowni zaczęli go unikać, a nawet byli wobec niego nieco złośliwi. Siedział sam w kącie i ćwiczył, skupiając czasem na sobie pełnie obrzydzenia spojrzenia. Oczywiście mógłby zmienić ten podkoszulek, ale on nie chciał znaleźć tam znajomych, on chciał udowodnić sam sobie, że nie da się ich znaleźć.

Na koniec, zignorował wszelkie poradniki jak wykonywać ćwiczenia, sam sobie rozpisał jakiś obłąkańczy cykl. Nic mu to oczywiście nie dało, nie stał się przez to silniejszy ani tym bardziej ładniejszy, ale to właśnie chciał sobie udowodnić: że nie da się stać ładniejszym i silniejszym.

Na forum dla przegrywów jego poczytania były dość szeroko komentowane, niemal bez wyjątku odebrano je jako „dowód” na to, że nie da się zmienić swojego życia. Na pozostałych forach odebrano to jako dowód na zgoła inną tezę…

W taki właśnie sposób połączenie wyuczonej bezradności oraz gloryfikacji swoich problemów sprawia, że osoby dotknięte „syndromem przegrywu” same torpedują wszystko, co robią.

Żeby z tego bagna wyjść, trzeba po pierwsze cały czas pamiętać o tym, co próbuje z nami zrobić podświadomość, a po drugie stopniowo „karmić” ego drobnymi sukcesami.

Można zacząć od drobnych rzeczy. Jak pisałem w poprzednim rozdziale, może to być rozpalenie ogniska i upieczenie ziemniaków. Wykona się jakąś pracę i od razu zobaczy jej efekt. Można ułożyć puzzle, skleić model statku. Nauczyć się czegoś prostego, na przykład żonglerki. Nie powinno się wybierać odległych celów, takich jak nauczenie się języka obcego. Chodzi o coś, co przyniesie szybką i bezpośrednią „nagrodę” w postaci satysfakcji z wykonanej czynności.

A najważniejsze jest powolne, stopniowe budowanie sieci znajomości. Główny problem wyuczonej bezradności dla „przegrywów”, to brak kontaktu z drugim człowiekiem. Co więcej, często sami niszczą wszelkie szanse na zmianę tego stanu rzeczy, na przykład uznając prawie każdego potencjalnego znajomego za bezwartościowego. Każdy człowiek, z którym będziemy mieć kontakt i który nie jest „wampirem energetycznym” będzie czasem dostarczał pozytywne wzmocnienia, „nagradzał” nas za aktywność.