Uzależnienie od internetu

To chyba najtrudniejszy temat. Powiedzieć przegrywowi, że za większość jego problemów odpowiada internet to jak powiedzieć alkoholikowi w początkowym stadium uzależnienia, że piwo niszczy jego życie. Nie dość, że taka informacja zostanie odrzucona, to na dodatek mechanizm obronny będzie nakazywał obwinić za wszystko informującego.

Często można spotkać posty na grupach i forach dla „przegranych”, gdzie przekonują się nawzajem, że nie warto nic w życiu zmieniać: nie warto szukać dziewczyny, bo wszystkie oszukują, nie warto chodzić na siłownię, bo nigdy nie będzie się wyglądać jak Mister Universe, nie warto dbać o wygląd, bo nigdy nie będzie się miało twarzy jak aktor i tak dalej. Myślę, że można to dość prosto przetłumaczyć na język potoczny: „to wszystko nie jest tak proste i nie wymagające wysiłku, jak klikanie na komputerze przez cały dzień”. Ale tak naprawdę, w głębi duszy, prawie nikt z uzależnionych nie cieszy się swoim życiem.

Mechanizm uzależnień psychicznych jest bardzo prosty. Każdy człowiek, ba, każda istota żywa działa na zasadzie zdobywania przyjemności i unikania przykrości. Internet, a szczególnie pornografia potrafią dostarczyć potężne bodźce oszukujące potrzebę samorealizacji czy na przykład zdobycia partnerki. Zamiast zdobywać pozycję w realnym życiu, można po prostu wytrenować paladyna na 99 poziom. Jest to nieskończenie prostsze i przyjemniejsze. Tyle, że to paladyn będzie miał ten poziom, a nie gracz. Zamiast zdobywać znajomych, można utrzymywać e-kontakty. Są znacznie łatwiejsze, nie wymagają żadnych poświęceń, w końcu e-kumpel nie obrazi się, gdy nie wyjdziemy z nim na piwo czy nie pomożemy w przeprowadzce, tyle, że literki na ekranie nie zaspokoją potrzeby interakcji, jedynie ją oszukają. Wreszcie, zamiast walczyć o związek z kobietą, co wymaga naprawdę dużego wysiłku, można włączyć film porno.

Innymi słowy, internet oferuje drogę na skróty. Oczywiście każdy ma prawo do przyjemności i chwilowej ucieczki, ale w momencie, gdy zaczyna to zastępować realne życie, niczym nie różni się od alkoholizmu. Jest to dostarczanie przyjemnych bodźców, zastępujących bodźce wywołane spełnieniem: stabilizacją finansową, założeniem rodziny, szacunkiem przyjaciół.

Czasem można na forach internetowych zobaczyć kuriozalne sytuacje, gdy ktoś daje „przegrywom” porady, co zrobić, by zmienić życie na lepsze, a w zamian dostaje litanię wymówek, dlaczego to się nie może udać. To jest właśnie ta różnica, która oddziela przegryw od wygrywu: jeśli wygryw ma problem, to zaczyna szukać rozwiązania, drogi do poprawy sytuacji. Jeśli identyczny problem ma przegryw, zaczyna szukać usprawiedliwienia, dlaczego nie można tego problemu rozwiązać. Ale tak naprawdę chodzi mu o to, żeby jak najszybciej wrócić do swojego komputera.

To jest powód, dla którego kiedyś nie było aż tylu przegranych. Owszem, ludzie mieli problemy, narzekali, ale jednak radzili sobie w życiu, ich problemem był ból egzystencjalny, a nie całkowite odrzucenie przez społeczeństwo. Po prostu kiedyś ludzie musieli rozmawiać, nie mieli innego wyjścia, jak tylko przebywać z innymi. Wtedy nie było internetu.

Kiedyś zrobiłem eksperyment, zapytałem na wykopie, czy jest chociaż jeden człowiek w grupie „przegrywów” mogący wymienić trzy rzeczy, które zrobił, a które sprawiły, że stał się w jakiś sposób atrakcyjniejszy, trzy wymagające wysiłku decyzje mające zmienić jego życie. Po kilkunastu godzinach znalazła się jedna taka osoba, wcześniej bez przerwy były tylko komentarze „po co, i tak nic się nie zmieni”, dostające po kilkadziesiąt plusów. Od osób, które nigdy nie zrobiły nawet jednej takiej rzeczy. Co najciekawsze, w pewnym momencie ktoś zapytał, czy ja albo osoby, które trzymają „moją” stronę, są w stanie takie rzeczy wymienić. Bez trudu każdy z nas był w stanie wymienić około dziesięciu, co więcej, nie robiliśmy tego jako „próbę zmiany życia”, to po prostu było częścią naszego życia. Tak to właśnie wygląda, gdy nie spędza się całego wolnego czasu przed monitorem.

Niestety, trudno tu jakąkolwiek rozsądną radę „jak z tego wyjść”, ale chyba nie tu leży główny problem. Najważniejsze to uświadomienie sobie, że internet nie jest, jak to niektórzy twierdzą, wybawieniem dla takich osób. On jest ich nałogiem. Nieprawdą jest, że siedzą na internecie bo nie mają żadnej innej perspektywy. To działa w drugą stronę, nie mają żadnych szans na zmianę życia, bo siedzą na internecie. I dopóki taka osoba sama nie będzie potrafiła się do tego przyznać, będzie stracona dla świata.

Oczywiście jak każde uzależnienie, tak i to ma szereg reakcji obronnych. Gdy przez wiele lat „trenowaliśmy” podświadomość do połączenia internetu (czy alkoholu, narkotyków, czegokolwiek innego) z ośrodkiem przyjemności, stanie się to dla naszego mózgu prawdziwym życiem. Jeśli będziemy próbowali przekonać alkoholika w początkowym stadium, że piwo niszczy mu życie, usłyszymy, że każdy pije, że to zdrowe, że wtrącamy się w nie swoje życie, że pije normalne ilości i tak dalej. Przy uzależnieniu od internetu będzie podobny ciąg wymówek: że to jedyne, co pozostało w życiu, że przecież mam depresję, że to, że tamto. Nie, moi drodzy. Depresja to ciężka choroba i podpinanie pod nią swojej chęci do przegrania życia jest jak splunięcie w twarz chorym. Człowiekowi z depresją nawet nie będzie zależeć, żeby internet opłacić. I tak zresztą można odróżnić uzależnienie od depresji: nałogowiec wpadnie w histerię, gdy będzie miał się odłączyć od e-świata.

W następnych rozdziałach omówię zagadnienie „ego depletion” oraz „wyuczonej bezradności„, warto potem wrócić w to miejsce i z tamtą wiedzą przyjrzeć się smutnemu obrazowi uzależnionej osoby. próbuje ona działaniem w internecie poprawić swoją sytuację, zdobyć „nagrodę”, poświęca kolejne swoje „zasoby” na udawanie aktywności, ale nie ma z tego żadnej realnej satysfakcji. E-przeciwnicy w dyskusji są tylko literkami, e-koledzy nie podziwiają za wygraną, nie można się przytulić do e-dziewczyny. Potrzeba zdobycia psychologicznej „nagrody” jest coraz silniejsza, rozpaczliwie odświeża się forum, klika przeciwnika, człowiek staje się coraz bardziej wyczerpany psychicznie, nie mając nic w zamian. A potem wypisuje na forach, że ma depresję a ta głupia ludzkość go nie rozumie. Ale tak naprawdę jego stan to po prostu wyczerpanie uzależnieniem.

Jeśli już przyjdzie uświadomienie swojego problemu, trzeba powoli zacząć odbudowywać pozytywne bodźce ze świata poza internetem. To chyba jedyny sposób. Nie sądzę, aby dla takiej osoby możliwe było skoczenie na głęboką wodę i całkowite odłączenie komputera, za bardzo jest ona związana z internetem, podświadomość kojarzy wszystkie przyjemności z klikaniem. Trzeba powoli to przeprogramować.

Można zacząć gotować. Satysfakcja ze stworzonego przez siebie obiadu będzie dość silnym bodźcem pochodzącym ze świata realnego. Można (ba, trzeba) zacząć ćwiczyć na siłowni. Jest to niewielki wysiłek, a pozytywna odpowiedź ze zwiększonego poczucia własnej siły i wartości będzie bardzo silna. Iść na ognisko, nawet samemu. Przebiec kawałek, by poczuć kopa od endorfin. A nawet zacząć kleić modele czy układać puzzle, cokolwiek, co dostarcza przyjemne bodźce, a co nie jest powiązane z klikaniem w klawiaturę. Po pewnym czasie możliwe stanie się ograniczenie czasu online do rozsądnych granic, tak, żeby nie kolidowało to z realnym życiem.

Podsumowując: osoby uzależnione od internetu przez lata nauczyły się, że jest on jedynym źródłem satysfakcji w życiu. Będą bronić się zębami i pazurami przed przyznaniem się do tego. Ratunkiem jest stopniowe przeprogramowanie, poprzez dostarczanie coraz większych dawek satysfakcji z innych źródeł.